27 maja 1920 r. - „Los auf Lomnitz!” (Na Lomnitz!)
TERMIN
25-30
maja 2020
Czwartek, 27 maja 1920 r. – piękny słoneczny dzień, sto lat temu na Górnym Śląsku. Właśnie minęły Zielone Świątki. Ale czas nie jest sielankowy. Od wiosny mnożą się niemieckie napaści na polskie instytucje, redakcje gazet oraz działaczy. W Opolu zdemolowano polski konsulat i drukarnię. Do antypolskich zajść doszło w Lublińcu, Rybniku i Zabrzu. Główna instytucja dążąca do włączenia Górnego Śląska do Rzeczypospolitej mieści się jednak w Bytomiu. Polski Komisariat Plebiscytowy ulokował się w tutejszym hotelu „Lomnitz” przy ul. Glwickiej 10. Tu też urzęduje znienawidzony przez Niemców Wojciech Korfanty, mózg polskiej akcji plebiscytowej, za głowę którego wyznaczono nagrodę i którego śmierci Niemcy życzą sobie nawet w życzeniach Bożonarodzeniowych.
Od rana w mieście zaobserwowano wzmożony ruch. Uwagę polskich działaczy przykuła znaczna liczba młodych mężczyzn, noszących na głowie ciemne, pluszowe kapelusze i wojskowe buty na nogach. To nie przypadek – to z pewnością wojskowi. Coś grubszego się święci. Pod wieczór eleganccy panowie w ciemnych kapeluszach zaczynają prowokować Francuzów. Dochodzi do pyskówek i szarpaniny. Napięcie zaczyna narastać. Zaczyna gromadzić się tłum, który z placu przed koszarami zaczynają wypierać Francuzi. Wznoszono antyfrancuskie okrzyki. Tłum pod naporem zaczął opuszczać plac, co Francuzi uznali za dobry znak i zakończenie tumultu i faktycznie tłum opuszcza plac przed koszarami co uśpiło Francuzów. W tym momencie padły okrzyki „Los auf Lomnitz!”(Na Lomnitz!). Około 20.00 pod siedzibą Komisariatu zaczęli gromadzić się Niemcy i wszystko wskazuje na to, że był to właściwy cel całego zamieszania. Wewnątrz budynku przebywał Korfanty z niewielką grupą słabo uzbrojonych polskich działaczy, w tym przywódcą POW Górnego Śląska, Alfonsem Zgrzebniokiem. Prawdziwa gratka dla Niemców. Niektórym polskim działaczom, jak Wiktorowi Mrozkowi i dowódcy POW z Gliwic, Stanisławowi Mastalerzowi, którzy w porę zorientowali się w zamiarach bojówkarzy, udało się przedostać do wewnątrz w ostatnim momencie i wzięli udział w obronie placówki. Oblężeni widzą powagę sytuacji. Jeśli Niemcy dostaną się do środka, żywy stąd nie wyjdzie nikt - z pewnością nie polski przywódca na Śląsku, Korfanty. Rozpoczyna się dramatyczna obrona. Do wnętrz Niemcy wrzucają granaty. Jeden z rzucających został trafiony na ulicy. Granat eksploduje w tłumie. Padają ranni. Tymczasem urzędująca kilka przecznic dalej niemiecka policja bezpieczeństwa SiPo nie reaguje. Obrońcy zdają sobie sprawę z beznadziei swego położenia. Wszelkie połączenia telefoniczne zostały przerwane. Może odgłosy walki usłyszą peowiacy z Rozbarku i przybędą z odsieczą? A jeśli nie..? Decyzja zapada szybko, jeden z obrońców, Kwasigroch decyduje się na ryzykowną, nocną wędrówkę po dachach, po pomoc. Tymczasem Niemcy podpalają benzyną parter budynku. Napastnicy uderzają też od strony ul. Długiej. Zaczyna się faktyczne oblężenie. „Przygnębienie nasze wzrosło, gdyż szeptano sobie, ze straż na posterunkach nie posiada już wielu naboi…(…) My zaś w biurach, pozostawieni własnym myślom, medytujemy jakiego doczekamy końca”.
Koniec tym razem okazał się szczęśliwy: „Nagle miedzy 3-4 na ul Gliwickiej powstało jakieś niezwykłe poruszenie. To oddział niemieckiej policji „zycherki” maszerował w stronę hotelu i zaczął rozpędzać tłum. W kilka minut potem usłyszeliśmy głos trąbki – i oddział żołnierzy francuskich zabrał się bez pardonu do bojówkarzy”. St. Mastalerz podaje, że odsiecz francuska nadeszła wcześniej, bo o godz. 1 w nocy, a dopiero za nią przybyła niemiecka policja. Jak by nie było, przez minimum 5 godzin życie polskiego przywódcy W. Korfantego i jego najbliższych współpracowników, wisiało na włosku. Wszystko wskazuje na to, że policja ruszyła dopiero po informacji, że z odsieczą nadchodzą Francuzi. Nie jest możliwe, aby 120 metrów od ul. Gliwickiej, nie było słychać strzałów i eksplozji granatów. Jak podje Józef Gawrych, hotelu broniło około 15 osób, a szturmujący motłoch miał liczyć do 6 tys. ludzi. Strat wśród obrońców nie było. Natomiast Niemców atak miał kosztować kilkunastu zabitych i około 70 rannych. Zwłoki ofiar mieli wywozić do Brzegu – poza obszar plebiscytowy. Nazajutrz Komisariat wydał oświadczenie: „Dwa ataki 12 batalionów Orgeszów na Polski Komisariat Plebiscytowy w Bytomiu zostały bez start własnych gładko odparte. Nieprzyjaciel poniósłszy ciężkie starty cofnął się poza linie wyjścia”
Oprac. na podstawie wspomnień Wiktora Mrozka, Stanisława Mastalerza i Józefa Gawrycha - Zbigniew Gołasz, historyk Muzeum w Gliwicach.
Ilustracje ze zbiorów Archiwum Archidiecezjalnego w Katowicach, Biblioteki Śląskiej, Muzeum Czynu Powstańczego i prywatnych.