Górnicze czako i rektorskie spinki – wspomnienie o Władysławie Suleckim
TERMIN
czwartek, 13 grudnia 2018
W słownikach biograficznych czytelnik znajduje suche biogramy, spoza których nierzadko nie przeziera wyrazista postać. W przypadku górnika Władysława Suleckiego, zmarłego w roku 2004 w Hagen, sytuacja jest jeszcze trudniejsza. Na naszych oczach staje się postacią zapomnianą. Trudno nawet w archiwach fotograficznych znaleźć jakiekolwiek jego zdjęcie. To jedyne – zawdzięczamy Karcie. Przedstawia młodego, zdrowego, silnego chłopaka w garniturze. Fotografię tę wykonano jakieś 10 lat po jego przybyciu na Śląsk. Gdy go poznałem w połowie lat 70., miał już wygląd człowieka steranego pracą, a wokół oczu, zawsze czerwonych z niewyspania, typowe dla górników czarne obwódki od węglowego pyłu.
Władysław Sulecki pochodził z okolic Lipna, skąd w latach okupacji, jako dziecko niemal, woził AK-owskie meldunki do Warszawy, owinięty parcianym pasem, w którym cienkie bibułki trudno było wymacać. Na Śląsk trafił ok. 1950 r. w brygadzie Służby Polsce, w poszukiwaniu pracy i życiowej samodzielności. Tam z czasem poznał młodą dziewczynę, swoją przyszłą żonę, której dziadka rozstrzelali hitlerowcy za przechowywanie chorągwi kościelnej z polskim napisem. Wstąpił do milicji, wkrótce potem się ożenił. W MO nie popracował długo, bo rychło został wydalony za to, że w wolnym czasie strzelał dla rozrywki ze szwagrem ze służbowego pistoletu. Wówczas podjął pracę w kopalni w Zabrzu. Potem latami pracował w kopalni „Gliwice”. Zamieszkał z rodziną w starym, wielorodzinnym domu górniczym.
Bitwa o krzyż
Byłby może wiódł typowy pracowity i spokojny żywot górnika, gdyby nie to, że cechowała go jakaś trudna do poskromienia chęć walki z niesprawiedliwością i nieprawdą. Ujawniał ją w momentach, gdy innych powstrzymywała bezradność czy obawa. Na przykład kiedy wracał z pracy 24 czerwca 1960 r., napotkał przed kościołem oo. franciszkanów w Gliwicach zbiegowisko wokół młodego duchownego, który własnym ciałem bronił krzyża, nie zważając na razy zadawane pałkami. Sulecki podbiegł tam, stanął w obronie ojca Hieronima i pociągnął swym przykładem innych mężczyzn. Uczestnicy zajścia zostali skazani za stawianie oporu MO.
W marcu 1968 r. przybył do Warszawy. Manifestował, potem został zatrzymany. Odesłany pociągiem do Katowic, zaraz udał się do Krakowa. Tam trafił w wir dramatycznych wydarzeń w Rynku. Przy ul. św. Anny był świadkiem bicia pałką studentki, która upadła na ziemię. Pospieszył jej z pomocą. Był silnym mężczyzną i na chwilę odepchnął golędziniaków, ale kiedy zrozumiał, że nie da im rady, przykrył sobą leżącą dziewczynę. W efekcie znalazł się w szpitalu. Po paru dniach odwiedził go starszy pan, ojciec tej studentki. Podziękował, a na pożegnanie poprosił o przyjęcie w prezencie rodzinnej pamiątki. W kopercie były srebrne spinki do mankietów z godłem rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego. Godność tę sprawował dziadek bronionej przez Suleckiego studentki.
Mickiewicz w Pałacu Mostowskich
Był trudnym przeciwnikiem dla władzy. Skończył ledwie szkołę powszechną, ale poddawany szykanom, pytał o podstawy prawne. Co więcej – czasem podstawy te znał lepiej niż prześladowcy. I nie tylko to. Przesłuchiwany w Pałacu Mostowskich w czasie wydarzeń marcowych wyrecytował pani oficer obszerne fragmenty „Dziadów”. Innego funkcjonariusza zawstydził nieznajomością „Konrada Wallenroda”. Lekarce przytoczył po łacinie przysięgę Hipokratesa, gdy wyręczała ubeków wypytując go zamiast badać pobitego przez nich pacjenta.
W drugiej połowie lat 70. Władek stał się jeszcze aktywniejszy – pełno go było nie tylko tam, gdzie coś się działo, ale też tam się działo, gdzie on był. Wiązało się to z jego współpracą z KOR oraz redakcją „Robotnika” – w stopce pisma podano jego adres. Kolportował również „Ruch Związkowy” i wiele innych tytułów wolnej prasy. Gdy był zatrzymywany, posługiwał się drukowanymi w drugim obiegu tekstami Międzynarodowego Paktu Praw Politycznych i Obywatelskich, konwencjami Międzynarodowej Organizacji Pracy oraz poradnikiem prawnym dla obywatela nękanego przez organy bezpieczeństwa. A organy te nękały go wyjątkowo zaciekle. „Duży niepokój wywołało w KOR-ze pobicie Władysława Suleckiego – górnika z kopalni »Gliwice«. Chodziło o szczególnie aktywnego i dzielnego współpracownika Komitetu, działającego na terenie niezmiernie trudnym, gdyż Górny Śląsk znany był ze szczególnie twardej ręki władz, a przede wszystkim brutalności milicji. 4 maja 1977 wywleczono Suleckiego z mieszkania za włosy i bito aż do utraty przytomności, nie zwracając uwagi na licznych świadków-sąsiadów. W wyniku pobicia nastąpiła ciężka kontuzja prawej strony klatki piersiowej… Sprawcy zaniepokojeni efektem swej »pracy« obwieźli Suleckiego po lekarzach – współpracownikach SB, którzy wystawiali im świadectwo, że ofierze nic się nie stało. Doszło wówczas do głośnego incydentu, gdy lekarz-neurolog, pani dr Batossy, próbowała połączyć badanie z przesłuchaniem (pytanie o wyjazdy do Warszawy, z kim tam badany utrzymuje kontakty itp.). Wtedy Sulecki, górnik z podstawowym wykształceniem zapytał ją, czy może zapomniała przysięgi Hipokratesa, po czym wyrecytował ją. Zrobiło to na lekarce-ubeczce widocznie wrażenie i przestała bawić się w śledztwo…” – pisał J.J. Lipski w swej historii KOR.
Współzałożyciel śląskich WZZ
Nie rywalizował z Kazimierzem Świtoniem, gdy rodziły się Wolne Związki Zawodowe. Świtoń był liderem, a Sulecki kolportował prasę, propagował WZZ, starał się rozszerzać kontakty pionierskiego komitetu założycielskiego. Interesowała go sama sprawa i było dla niego drugorzędne, kto był z KOR, ROPCiO czy SKS. Na tę działalność znajdował czas, choć równolegle tyrał w kopalni jak koń. Obelgi ubeków, by żona „pognała do roboty tego nieroba”, brzmiały więc niedorzecznie nie tylko dla rodziny.
Szykany SB wobec Suleckiego można podzielić na dwie fazy. Początkowo były to brutalne, chroniczne ataki, mające go spacyfikować, sterroryzować jego rodzinę i wyizolować go z macierzystego środowiska sąsiedzkiego. Były niekiedy bardzo wyrafinowane. Jego prześladowca, por. Janusz Ryszkiewicz z gliwickiej SB – sprawca wspomnianego pobicia – nie tylko wielokrotnie zatrzymywał go na 48 godzin, ale też doprowadził do egzekwowania w rachubie płac kopalni „Gliwice” wszelkich potrąceń pensji za przebywanie w areszcie. Oprócz tego „kija” proponował równocześnie Suleckiemu „marchewkę”: ukończenie szkoły górniczej, awans na sztygara, wysokie zarobki, a także od ręki „pożyczkę dla młodych małżeństw” (choć państwo Suleccy byli wtedy w wieku ok. 50 lat, a małżeństwem byli od ponad 20 lat). Mimo starań SB Władek miał jednak cały czas oparcie w wielu sąsiadach w Gliwicach. Jego nieugiętość ośmielała kolegów do występowania w jego obronie. Nawet inżynierowie zaczęli się uciekać do pośrednictwa Suleckiego, by poprzez audycje Radia Wolna Europa doprowadzić do zmian warunków pracy czy ochrony zdrowia w kopalni. Wspomniany Janusz Ryszkiewicz z wydziału III A – później wydziału V SB – rychło awansował. W połowie stanu wojennego nosił szlify kapitana i był szefem wydziału bezpieki w Wodzisławiu, zajmując się górnikami Zagłębia Rybnickiego.
Na wygnaniu
Gdy zawiodły wszelkie szykany, SB postanowiła zmusić Suleckich do wyjazdu z kraju. Sulecki był im solą w oku – zdarzało się, że prócz codziennej niepoprawności, grożącej, że bakcyl opozycji zarazi brać górniczą, Sulecki występował w galowym mundurze podczas manifestacji, a władze nie wiedziały, jak zareagować. Górnicze czako z pióropuszem było ważnym symbolem, być może objętym zakazem naruszania nietykalności cielesnej jawiącej się w nim postaci. Wypadało bić Suleckiego, ale trudno było publicznie bić górnika. Władzom chodziło naturalnie o podróż na Zachód w jedną stronę. Na to Sulecki nie chciał się zgodzić i domagał się paszportu konsularnego. W końcu jednak ustąpił ze względu na rodzinę. Postanowił wyjechać w swym galowym mundurze górniczym, w którym paradował podczas manifestacji studenckich czy robotniczych. Rodzinę do granicy eskortowali funkcjonariusze SB płci obojga, zmuszeni korzystać z korytarza pociągu. W przedziale, poza najbliższymi, odprowadzali kolegę co najmniej dwaj tajni współpracownicy: A.S. i L.G.
W RFN trafił z całą rodziną do górniczego miasta Hagen w Zagłębiu Ruhry, gdzie znalazł pracę w kopalni. Spotkały go tam niespodziewane szykany ze strony niedawno przybyłych Ślązaków, którzy sądzili, że w nowym świecie muszą być Niemcami, a Sulecki niepoprawnie akcentował, że jest polskim górnikiem, i chciał kolportować polską prasę podziemną i katolickie gazety. Ponadto wystąpił przed komisją Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie i komisją ONZ w Nowym Jorku. Opowiadał o stosunkach pracy w PRL, sam swoją spracowaną posturą świadcząc o warunkach pracy górnika i wyzysku pracy przez państwo („robotnicze”).
Opracował
Józef Śreniowski
Powiązane wydarzenia

Archiwum - Dla szkół i przedszkoli
Światło w ciemności. Uroczystość ku...
czwartek, 13 grudnia 2018 godz. 12:00

Coś więcej...
O Władysławie Suleckim pisze dr Jarosław...
czwartek, 13 grudnia 2018

Coś więcej...
Oświadczenie KSS „KOR” z 12.10.1978 r....
czwartek, 13 grudnia 2018

Coś więcej...
Władysław Sulecki – „Praca i życie...
czwartek, 13 grudnia 2018